Prezentujemy, niepublikowane dotąd w druku, zdjęcie przedstawiające dwór rodziny Indrów w miejscowości Zabrodzie, stanowiącej współcześnie część Soliny. Pochodzący z Moraw Jan i Teresa Indrowie kupili dobra Zabrodzie od Ludwika Dunina w 1888 roku. Nowi właściciele założyli rozległy sad, który stanowić miał ważne źródło dochodu z majątku. Oprócz sprzedaży jabłek, wyrabiano również m.in. wino owocowe. Indrowie hodowali także bydło. Wspaniały sad nie przetrwał jednak niezwykle mroźnej zimy z 1928 na 1929 roku. Józef Pawłusiewicz wspominał o tym w „Na dnie jeziora”: „Z drzew owocowych pozostały jedynie szczątki, i to wyłącznie w miejscowościach położonych wyżej. Najbardziej ucierpiała flora i fauna bieszczadzka w dolinie Sanu i Solinki. Na przykład w miejscowości Zabrodzie koło Soliny był zad założony przez kolonistę czeskiego, pana Indrę, sad znany w całej okolicy. Z tysięcy wzorowo pielęgnowanych, szlachetnych drew nie pozostało ani jedno”.
Dwór i zabudowania gospodarcze były zelektryfikowane za pomocą turbin wodnych zasilanych wodami Sanu. Wybudowany przez Indrów dwór został następnie powiększony i podobnie jak w wielu innych bieszczadzkich siedzibach ziemiańskich oferowano w nim pokoje dla letników. Było to dodatkowe źródło dochodów dla wielu ziemian. Według przekazów rodzinnych, w miesiącach letnich, w dworze w Zabrodziu przyjmowano nawet 80 osób. Mimo to majątek Indrów, podobnie jak wiele innych dóbr ziemskich w Bieszczadach w tym okresie, był zadłużony. Na dzień 6 lutego 1934 roku został wyznaczony przez Dyrekcję Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego we Lwowie termin jego licytacji. Warto dodać, że tego samego dnia przed notariuszem Czesławem Wóycickim we Lwowie miał być licytowany majątek Myczków, należący do Czesława Wawrosza. Majątek Gustawa i Olgi Indrów nie znalazł jednak nabywcy i ponowny termin licytacji wyznaczono na 5 stycznia 1935 roku.
Gustaw Indra, syn Jana i Teresy poślubił w 1922 roku Olgę Krupską, młodszą od siebie o 14 lat nauczycielkę z Rzepedzi, pochodzącą z rodziny duchownych greckokatolickich. Cytowany wyżej Józef Pawłusiewicz w swoich beletryzowanych wspomnieniach jednoznacznie źle odniósł się do zachowania Gustawa Indry z okresu okupacji niemieckiej. który objąć miał funkcję wójta: „Ów pan Indra stał się nagle superpatriotą niemieckim. W domu wprowadził zwyczaj mówienia wyłącznie po niemiecku. Za gorliwą pracę na stanowisku wójta, hitlerowcy pozwolili mu zatrzymać broń myśliwską i często z nią paradował po terenach łowieckich dzierżawionych przez nas do najazdu hitlerowskiego. Była to manifestacja wobec Polaków. Wiedział że nas to zaboli, bo znał nasze zamiłowanie łowieckie, więc aby nam dokuczać, urządzał polowania z ogarami tuż obok naszego domu, w Pasiekach, na Kulbace i w Werlasie. W towarzystwie Niemców powracał z takich polowań dumny z trofeów łowieckich, krocząc tryumfalnie tuż obok naszych zabudowań. Nie wiedział wówczas, że te uciechy w służbie hitlerowskiej smutno się dla niego skończą, że będzie uciekał z ziemi polskiej razem z najeźdźcą i zginie w drodze od lotniczej bomby sowieckiej”.
Trudno dziś zweryfikować przytoczoną opinię. Przekaz rodzinny przytoczony przez Zbigniewa Kozickiego w książce „Solina. Po wielu latach”, potwierdza okoliczności śmierci Gustawa Indry.
ŁB